Fragment książki Eremity - "Wprowadzenie do modlitwy mistycznej" - wydanej przez Wydawnictwo eSPe - 2011:
ZREZYGNOWAĆ Z MASEK
Tak o tobie myślę: Bóg
wciąż narażony na szaleństwa,
na zadowalanie się tym, jacy jesteśmy,
na ciągłe przegrywanie.
O Światło rozżarzone
i litościwe,
jeżeli Ty znosisz
to, czym jestem,
ja też dla Ciebie znoszę fakt,
że nie znikam.
Od razu ostrzegam, że dążenie do uzdrawiającej przyjaźni z Bogiem łączy się z rezygnacją z niektórych pewników, zarówno o charakterze psychologicznym, jak i emocjonalnym.
Przede wszystkim, jeżeli pragnę owej Boskiej przyjaźni, muszą umieć zobaczyć siebie takim, jakim jestem naprawdę, a nie takim, jakim chciałbym być. Chcę zatem zaakceptować się w mojej niepewności, w mojej kruchości, w mojej bezradności. Uznaję, że jestem podatny na zranienia: chcę teraz zobaczyć w świetle dnia ten upokarzający obraz siebie, który nauczyłem się tak dobrze ukrywać!
"Serce każdej istoty ludzkiej, z powodu grzechu, to znaczy już w samej naturze, jest sercem rozdartym. Każdy nosi wyryte w sercu rany zadane przez życie, złą edukację, nawet złe nauczanie religijne, z którego wyłania się fałszywe wyobrażenie o Bogu, strasznym ojcu, zagniewanym i gotowym karać zbuntowane stworzenie" (M. Evdokimov, Otworzyć serce).
Pan doskonale to wszystko wie i drży z pragnienia uzdrowienia mnie. Staje się światłem i biciem mojego serca, w którym mieszka od zawsze. Jednak, aby moje zamglone spojrzenie skierowane na Niego stało się czyste, czyli by mogło wyrażać gotowość przyjęcia Go, ja muszę stać się sobą. Nie mogę starać się być przed Nim kimś doskonałym czy nawet tylko lepszym, niż jestem w rzeczywistości.
Wyobraźcie sobie komizm - albo tragizm - sceny, w której umierający chory mówi do lekarza: "Niech się pan doktor nie martwi, nie widzi pan, że tryskam zdrowiem?".
Jak zatem być szczerym przed Bogiem? Powiedziałbym, że musimy przezwyciężyć odwieczny błąd: bezlitosne tłumienie w sobie tego wszystkiego, co jest emocją, cielesnością, instynktem, słabością - co, jak nam się wydaje, pozwala osiągnąć rzekomą doskonałość duchową. Ona nie nadchodzi nigdy, jeżeli nie jesteśmy wobec samych siebie uczciwi!
Tkwi w tym dziedzictwo doktryny manichejskiej, czyli pokusa postrzegania istoty ludzkiej jako podzielonej na ducha, który jest dobry, i ciało, które jest złe i więzi ducha.
Taki typ ascetyki, pogardzającej każdym porywem serca to fałszywa doktryna, która niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem.
Niegdyś myślano: im bardziej będę wolny od tej wady czy bogaty w tamta cnotę, tym mocniej Bóg będzie mnie kochał. Dzisiaj odpowiada się: a czy jeśli nie uda ci się pokonać tej wady lub nie osiągniesz tamtej cnoty, Bóg będzie cię mniej kochał? Wręcz przeciwnie!
Albo myślano, Bóg akceptuje tylko najlepszą część mnie samego. Dzisiaj natomiast mówimy: nie, On akceptuje również najgorszą część nas, zostaliśmy odkupieni prze Niego takimi, jacy jesteśmy, za cenę krwi Jego Syna. Jesteśmy Jego w całości, a nie tylko połowicznie. Nie możemy kierować naszym życiem, oddając Bogu część cnotliwą, a zatrzymując dla siebie część pełną wad: nie należymy do siebie, należymy w pełni do kogoś Innego.
A zatem ja także, tak jak On, muszę akceptować moje serce, kiedy okazuje ono najgłębsze uczucia. Może to być, owszem, wiara, radość, szlachetność, ale również strach, niepokój, złość, bezwstydność, bunt, zemsta.
Zgoda na odsłonięcie siebie jako człowieka ubogiego oznacza bycie jednym z tych prostaczków, a których mówi Ewangelia. Prostaczkowie są błogosławieni, bo wyrażają się spontanicznie i w konsekwencji potrafią w sposób szczery dać się porwać miłosierdziu Bożemu. Nie dbając o maski, otwierają się na prawdę swojego serca i nie udają, że jej nie widzą.
Prostaczkami są ci, którzy mówią: "Bałem się siebie, ale teraz, zwrócony ku miłości Bożej, nie gorszę się już faktem, że jestem tym, kim jestem: chorym w sercu". I tak, wraz z wypowiedzeniem tego zdania, rozpoczyna się droga uzdrowienia, po której Jezus prowadzi nas, aby nasze biedne serce stało się podobne do Jego serca.
On jest zawsze prze nami, aby zadać nam pytanie, które postawił chromemu przy sadzawce Betesda: "Czy chcesz stać się zdrowym?" (J 5,6). Jednakże, jeżeli nie przyznamy, że jesteśmy chorzy, nie dostrzeżemy potrzeby wyzdrowienia i nie będziemy chcieli poddać się żadnej kuracji. Ponadto, gdybyśmy nie wyszli od uznania własnego ubóstwa, nigdy nie moglibyśmy kochać bliźniego, ponieważ nakazano nam: "Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego" (Kpł 19,18; Mt 22,39). Jeżeli nie zaakceptujemy samych siebie, jak będziemy mogli zaakceptować bliźniego? Nie będzie to możliwe, więc będziemy go osądzać. A każdy sąd, który wypowiadamy o innych, jest sądem, jaki wydajemy o sobie.
Zatem dobrą odpowiedzią na pytanie, które wcześniej czy później wszyscy formułujemy w swoim sercu: "Jak mogę spodobać się Bogu?", jest stwierdzenie: "Stając prze Nim takim, jakim naprawdę jestem".
Wielkie oczekiwanie w stosunku do siebie i innych, dzisiaj reklamowane jako obowiązek współzawodnictwa zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i rodzinnej, ludycznej, psychologicznej czy kulturowej, są powodem wielu zaburzeń osobowości i charakteru. Nasze serce, nasze najbardziej autentyczne ja, wysyła rozpaczliwe sygnały, starając się nie zostać prze nikogo zdemaskowane.
Zatem pierwsze zobowiązanie jest następujące: wyrzucić w diabły maski. To pierwszy krok do ascezy, czyli ćwiczenia się w wierze.