Fragment książki Eremity - "Wprowadzenie do modlitwy mistycznej" - wydanej przez Wydawnictwo eSPe - 2011:
PRZEKLĘTY, KTO POKŁADA NADZIEJĘ W CZŁOWIEKU
Jestem tam, gdzie nawet najbardziej
świetlista metafora umiera.
Nie wiem, czy jest dzień czy też noc.
[...]
ani o innym nie dane mi jest myśleć,
a kiedy wydaje się, że przynajmniej jeden
promyk jaśnieje,
oto otaczają mnie tumany kurzu...
[...]
I również dzień staje się nocą.
I nawet żaden wrak nie unosi się
na oceanie.
Sztuka czerpania korzyści duchowych z nocy zmysłów i duszy nie jest łatwa w dzisiejszym świecie, ale łaska Boża działa, jeżeli się o nią błaga. Szukających owych korzyści duchowych w tym, co inni nazywają nieszczęściami, można określić jako niezłomnych ascetów, a poznać można po kilku wyróżniających cechach:
* Kochają prostotę w osobach i rzeczach.
* Szukają ciszy, ponieważ wolą rozmawiać z Bogiem niż z ludźmi.
* Kochają każdą osobe jako umiłowaną przez Pana, ale nikogo nie absolutyzują.
* Odczuwają przykrość z powodu obłudy, stronniczości, podejrzliwości i zatwardziałości serca.
* Są oddani Jezusowi obecnemu w Eucharystii, ale również w słowie Bożym. Studiują słowo i proroczo zachowują je w swoim sercu.
* Przyjmują upokorzenia, obwiniaja się o własne grzechy i są szczęśliwi, że mogą je odpokutować.
* Potrzebującym, którzy ich proszą, udielają rad bez opryskliwości oraz wyniosłości.
* Pogardzają grzechem, a kochają grzeszników i chcą być dla nich świadkami miłości Chrystusa.
* Są bezstronni i niewzruszeni.
Choć wśród ludzi rzeczywiście można spotkać takie osoby, to jednak doświadczenie uczy, że koniecznośc zaufania i polegania na innych jest niekiedy bolesnym doświadczeniem.
Przed niemal bałwochwalczym przywiązaniem do ludzi ostrzega nas prorok Jeremiasz: "Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłe, a od Pana odwraca swe serce. [...] Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. [...] Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne - któż je zgłębi?" (Jr 17,5.7,9).
Teraz porównamy przywołany fragment Księgi Jeremiasza z urywkiem wspaniałej średniowiecznej książeczki zatytułowanej "O naśladowaniu Chrystusa", zaczerpniętym z rozdziału "O skupieniu wewnętrznym":
"Gdy masz przy sobie Chrystusa, jesteś bogaty i nic ci więcej nie trzeba. On twój troskliwy opiekun i wierny obrońca, po co masz się oglądać na ludzi? Ludzie są często zmienni i zawodni. Chrystus zaś zostaje z nami na zawsze (J 12,34) i aż do końca wiernie nam towarzyszy. Cóż za sens pokładać zbyt wielką nadzieję w kruchym śmiertelnym człowieku, nawet gdyby ci był pomocny i bliski, bo gdy nagle odwróci się od ciebie i zdradzi, wielkim smutkiem za to zapłacisz. Ci, którzy dzisiaj są z tobą, jutro moga wystąpić przeciwko tobie, bo ludzie obracają się jak powiew wiatru".
Powiecie, że to ucieczka w sacrum, typowa dla średniowiecznych mnichów. Odpowiadam wam: obyśmy wszyscy pogardzali tym światem potępianym przez zakonników, bo wówczas bardziej uznawalibyśmy prawdziwe dobro człowieka! Monastycyzm, zachowując żar proroctwa, odwracał się tylko od świata nieczystości, nie zaś od tych aspektów świata, które wierzącemu umożliwiają uświęcenie.
Dzisiaj natomiast wielu ludzi usprawiedliwia siły przeciwne królestwu, nazywając zaangażowaniem w cywilizację świata to, co jest tylko plemienną grą ról, hedonizmu, ustawionych owacji i tajemnych żargonów. Co według was miał na myśli św. Franciszek z Asyżu, kiedy w swoim "Testamencie" napisał: Exivi de seaculo (zostawiłem świat)? Chciał przez to powiedzieć, że odszedł od ziemskiej i bałwochwalczej mentalności. W ten sposób w jego życiu urzeczywistniło sie prorocze natchnienie, o którym przypomina nam Jeremiasz.
Fragment książeczki "O naśladowaniu Chrystusa" przypomina wręcz, żebyśmy się nie przywiązywali do naszych kierowników duchowych - nawet do tych, którzy czynią cuda, przeganiają demony czy są założycielami jakiegoś ruchu. Nawet takie osooby mogą okazać się godne pożałowania. Dobrze by było, żebyśmy przylgnęli sercem - i pomagali w tym również innym - tylko do Jezusa Chrystusa. Nasze czasy to epoka fałszywych proroków. Powinniśmy się tego uczyć już jako dzieci! Opieranie się na ludziach - nawet tych ważnych - często wytwarza zależności psychologiczne (nazywane transferem), czasami niesłusznie mylone z prawdami wiary.
Wyjaśnię to lepiej. Wiele dusz pragnie podążać drogą zjednoczenia z Bogiem. Jednakże z powodu braku formacji katechetycznej i nieznajomości prawd wiary o łasce, a także z powodu trudności w znalezieniu kapłanów, którzy byliby przewodnikami na tej drodze, szukają miłosierdzia Bożego, uczęszczając na kursy duszpasterskie i konferencje o Kościele, czy też z mizernym skutkiem albo nawet ze szkodą staraja się zawierać przyjaźnie. Inne dusze, zmęczone i znudzone, rezygnują z szukania swej drogi, a zubożenie wspólnoty wiernych staje się przez to coraz większe. Dzieje się to tak dlatego, że Bóg nie rozrzuca swoich nasion, kiedy widzi, ze grozi im stłamszenie pomiędzy kamieniami czy jeżynami ludzkich argumentacji. Czeka na odpowiedni moment. Stwórca nie jednoczy się z nami, kiedy nasze serce przepełnione jest ideami intelektu, lecz wtedy, gdy jest ono naprawdę obrzezane, czyli pięknym kolistym cięciem oddzielone od wszelkich jałowych dyskusji uniemożliwiającym nam bicie właściwym rytmem.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tekstu "O naśladowaniu Chrystusa":
Niech nie mówi do mnie Mojżesz ani żaden prorok, ale mów raczej Ty, Boże, natchnienie i mądrości wszystkich proroków, bo Ty sam jeden bez nich najlepiej możesz mnie nauczyć, oni zaś bez Ciebie nic nie mogą. Słowa ich czasem brzmią głośno, ale nie niosą w sobie ducha. Mówią oni pięknie, ale kiedy Ty milczysz, serca nie zapalają. Podają słowa, ale Ty odsłaniasz myśl. Głoszą tajemnicę, ale ty otwierasz pieczęć sensu.
Dusza mistyczna nie toleruje mnożących się w dzisiejszych czasach komisji i podkomisji duszpasterskich, rad czy sektorów czcących uczestników spotkań zamiast samego Chrystusa. Tworzą one w obrębie Kościoła grupy, w których wszyscy muszą być aktywistami, jeśli chcą nadal móc się uważać za dobrych wierzących. Tego niebezpieczeństwa potrafiło uniknąć kilka wielkich ruchów koscielnych, czego niestety nie można powiedzieć o niektórych współczesnych traktatach o Kościele, które coraz częściej przyjmują formę traktatów socjologicznych. Dzieje się tak, kiedy przestaje się pojmować Kościół jako tajemnicę, czyli jako przestrzeń rzeczywistego spotkania z Chrystusem w Duchu Świętym.
Stąd rodzi się nieporozumienie (jedna z przyczyn braku religiności) - sytuacja, kiedy chce się kochać Boga, a także bliźniego, doktrynalnie, ale nie kochając Go realnie. Ostrzegał nas przed tym już Jan Apostoł: "Jeśli by kto mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą" (1J 4,20).
Słowa proroka Jeremiasza i te pochodzące z książki "O naśladowaniu Chrystusa", które wam prztoczyłem, nie namawiają do pogardzania grzesznikami (owa pogarda po grecku nazywa się misantropia). Wiodą natomiast do oczyszczenia i doskonałości w miłości bliźniego: uczą, jak jednoczyć uczucia z miłością Boga Trójjedynego, a następnie - jak nie zatrzymywać jej dla siebie, lecz dawać innym
Oto akt strzelisty będący modlitwą o oczyszczenie uczuć: "Panie, spraw, abym widział, tak jak Ty widzisz, abym kochał, tak jak Ty kochasz". To jest miłość agapiczna (to kolejne słowo pochodzące z języka greckiego): bezinteresowna i życzliwa, pragnąca prawdziwego dobra drugiej osoby. Miłośc podobna do tej, która łączy Osoby Trójcy Świętej oraz która łączy Boga z nami. Różnica dotyczy tylko jej stopnia. Jeżeli Bóg jest miłością (por. 1J 4,7-8), osiągnięcie miłości w przyjaźni jest niebędnym warunkiem poznania Pana!
Po tych ostrzeżeniach dotyczących ludzkiej uczuciowości możemy zgłebić tajemnicę modlitwy mistycznej, czyli drogi jedności z Bogiem.