Fragment książki mnicha zakonu kartuzów - "Szkoła ciszy" - wydanej przez Wydawnictwo eSPe - 2007:
UFNOŚĆ W JEZUSIE
W słynnym kazaniu na temat świętego Imienia Jezus święty Bernard mówi, że Imię to jest lekarstwem na wszystkie rany duszy. Dodaje, że właśnie z tego powodu już w Piśmie świętym zostało napisane, że Imię Pana jest balsamem, olejkiem rozlanym (por. Pnp 1,3).
W języku hebrajskim imię Jezus znaczy Zbawiciel. Wszak my jesteśmy chorzy i nieustannie przeżywamy agonie z powodu niezliczonych strapień. Jesteśmy jak rozbitkowie chłostani bez przerwy przez fale bezlitosnego morza, które w każdej chwili grozi nam śmiercią. Jeśli nasz Pan ukazuje się nam dzisiaj jako małe dziecko, to w tym celu, aby nas uwolnić od bólu i wybawić od niebezpieczeństw, których doświadczamy od chwili przyjścia na ten grzeszny świat.
Kiedy chcemy pomóc człowiekowi spragnionemu, dajemy mu orzeźwiający napój. Kiedy chcemy pomóc komuś, komu jest zimno, pozwalamy mu zblizyć się do ognia. Każde cierpienie leczymy odpowiednim lekiem, mającym własności przeciwne niż zło, które chcemy zwalczać. Wychodząc z takiego założenia, możemy zapytać: co to za choroba, z której chciał nas uleczyć nasz Pan, ukazując się nam w postaci dziecka? Co to za rany, które Jezus leczy balsamem swojego dzieciństwa?
Myślę, że stając się z miłości dla nas taki małym, Bóg chciał nas uleczyć z podwójnej choroby. Zdrowie jest bowiem równowagą pomiędzy dwiema skrajnościami i zawsze nam zagrażającymi dwoma - przeciwstawnymi sobie - niebezpieczeństwami. Brak apetytu jest chorobą, ale za duży apetyt też jest chorobą... Nerwica jest chorobą, ale depresja też jest chorobą... Dobry aptekarz to taki, który z pewnością nie da nam dwóch leków o przeciwstawnym działaniu, lecz znajdzie jeden lek na obie przeciwstawne zagrażające nam choroby czy niebezpieczeństwa. Tak właśnie postąpiła Opatrzność, dając Boże Dziecię za lekarstwo dla chorej ludzkości. Zastanówmy się przez chwilę nad sobą, nad naszą przeszłoscią i nad naszym powołaniem oraz nad tym, na jaką chorobę cierpimy.
Wydaje mi się, że lęk jest najbardziej dotkliwą chorobą powszechną; odczuwamy go codziennie, od dzieciństwa. W trudnej sytuacji lęk może być nawet gorszy niż choroba fizyczna. Nasz Pan mówi, że powinniśmy żyć, nie obawiając się o przyszłość. Nie myślcie więc o tym, co będziecie robić jutro. Jedna choroba wystarczy na jeden dzień. Bądźcie jak ptaki czy polne kwiaty, które się nie lękają. Gdybyśmy tylko mogli zrozumieć te słowa i raz na zawsze zanurzyć się w oceanie pokoju, niewzruszonej miłości do Boga, jakże silni i lekcy byśmy byli, jakże szybko postepowalibyśmy na drogach zycia wewnętrznego! Ale tego właśnie nie potrafimy zrobić. Zawsze niepokoimy się o jutro, boimy się przyszłosci. Dużo wcześniej, zanim pojawią się nieszczęścia i trudności, których się obawiamy, cierpimy i katujemy się na tysiące sposobów. Takie obawy niepotrzebnie pomnażają nasze cierpienia. Bardzo często się zdarza, że kiedy nadejdzie wydarzenie oczekiwane z wielkim lękiem, okazuje się, że niepotrzebnie się niepokoiliśmy, bo coś widziane z bliska jest o wiele mniej straszne, niż wydawało się z daleka.
Wiele złudnych niepokojów, niepotrzebnych trosk i nieuzasadnionych wątpliwości dołączamy do naszych rzeczywistych cierpień, co zwiększa ich ciężar i sprawia, że stają się nie do wytrzymania.
Ale trzeba isć jeszcze dalej. Prawdziwe są nie tylko te słowa, że lęk zawsze wyolbrzymia chorobę, ale i te, że nie ma innej choroby jak lęk. Żeby to zrozumieć, zastanówmy się przez chwilę, jak będą wygladać rzeczy w świetle Boskim, kiedy wyrzekniemy się namiętności ciała, które nas zaślepiają i umocnieni w wieczności, rozpoznamy zamysły Opatrzności w wydarzeniach, a szczególnie tych dotyczących naszego zycia i zaakceptujemu je. Wtedy zauważymy, że w rzeczywistości nie ma różnicy pomiędzy wydarzeniami, które nazywamy szczęśliwymi, a tymi, które uważamy za nieszczęśliwe. Jedne i drugie bowiem pochodzą od Boga i jedne i drugie przyniosą nam zadowolenie, jeśli zaakceptujemy je z cierpliwością i w cichości.
Zauważcie, że te słowa nie są jakąś przesadą ani czymś nowym. Jeśli uznacie, ze Bóg istnieje, uznacie też, że On wszystkim rządzi, a więc wszystko przyczynia się do Jego chwały. Kiedyś powiedziano, bardzo słusznie, że ta pierwsza prawda naszej religii jest najbardziej pewna i najbardziej oczywista ze wszystkich. Wiara, że Bóg istnieje, powinna wystarczyć, abysmy dostąpili pocieszenia i doskonałej radości. Mamy Ojca w niebie (również w niebie naszego serca, jeśli jesteśmy w stanie łaski), Ojca nieskończenie dobrego i wszechmocnego. Cała reszta, wszystkie myśli i uczynki są tylko po to, żeby wypełnić to, czego brakuje i jest niedoskonałe w naszej wierze i w tej pierwszej prawdzie religii. Wszystko pochodzi od Boga i wszystko do Niego powraca. Cały świat i najmniejszy owad, wielkie przemiany i nasze małe codzienne zmartwienia, dobre uczynki i również grzechy, jeśli tylko je wyznamy i wyrzekniemy się ich, wszysko przyczynia się do objawienia dobroci Bożej. Jeżeli jakieś sprawy wydają się nam złe, szkodliwe lub groźne, to tylko dlatego, że nie widzimy ich w Bożym świetle. Rozważamy je z naszego ludzkiego, a nie Bożego punktu widzenia. Ciemność wywołuje lęk. Prawda ta dotyczy zarówno duszy, jak i zmysłów. Przechodzimy przez życie jak przez nieznaną krainę nocą. Drżymy, boimy się za każdym razem, gdy usłyszymy hałas. Sądzimy, że wszystklo chce nas skrzywdzić. Wydaje się nam, że olbrzymy czekają na nas na skraju drogi, żeby nas pożreć, Sądzimy, że armie duchów idą za nami i jęczą wokół nas. Ale kiedy tylko nasze oczy otwierają się na światło wieczności, nawet tutaj, na ziemi, w świetle łaski widzimy, że to Ojciec prowadził nas na tej drodze i że On nieskończenie nas kocha. Olbrzymy,które nas straszyły, były dobrym,i i pożytecznymi drzewami na skraju drogi, a my nie umieliśmy się nimi posłużyć. Natomiast hałas, który wzięliśmy za pogróżki i jęki duchów, był szeptem wiatru w gałęziach lub krzykiem biednego ptaka nocnego, który odlatywał, kiedy się zbliżaliśmy, i który nie byłby zdolny wyrządzić nam najmniejszej krzywdy.
Tak, boimy się wszystkiego. W każdej sytuacji brakuje nam ufności i pewności siebie. I właśnie dlatego upadamy. Jest to główna przyczyna naszej słabości. Znacie rolę lęku i zło, które on powoduje w porządku naturalnym. Człowiek, który idzie po wąskiej desce położonej na ziemi, nie ryzykuje upadku, ponieważ wcale o tym nie myśli. Ale jeśli ta sama deska przerzucona jako most pomiędzy dwoma budynkami na wysokości trzydziestu metrów, pojawia się duże ryzyko, że przechodzący nią człowiek złamie kark. Właśnie dlatego się boi.
Wiecie również, że w bitwach nie zawsze ginie ten, kto jest słabszy, ale ten, kto pierwszy zacznie się bać. Oto tajemnica zwycięstwa: nie bać się niczego i sprawić, żeby nieprzyjaciel uwierzył, źe jesteśmy bardzo silni.
Tak samo trudno jest wyleczyć chorego, który boi się przyszłosci. Więcej, zdrowy człowiek, który boi się choroby, na pewno zachoruje. Dlaczego? Ponieważ zaufanie jest pierwszym warunkiem zdrowia. Podobnie jest w porządku nadprzyrodzonym. Ten, kto ufa Bogu, kto przez całe życie gra kartą wiary i nadziei, nie wahając się i nie drżąc, ten jest pełen mocy i wypełnianie dzieł miłosierdzia nic go nie kosztuje, poświęcenia są dla niego łatwe. Zresztą kiedy jesteśmy pewni przyjaźni Boga, nie mówimy już o poświęceniach. Chętnie oddajemy wszystko i nie nazywamy tego poświęceniem.
Zauważmy, że brak ufności, z powodu którego cierpimy, jest rodzajem lęku. Boimy się, że Bóg nas nie kocha lub że nas nie ocali. Ale jeśli boimy się Boga, boimy się wszystkiego. Z tego powodu nie odczuwamy ani radości w sercu, ani entuzjazmu, ani odwagi. Gdybyśmy ufali Bogu, a nie bali sie Go, nie lekalibyśmy się ani swiata, ani ciała, ani cierpienia, ani przeszłości czy przyszłości, ani bliźnich, ani samych siebie. Patrzylibyśmy na świat tak jak dziecko patrzy na swoją piłkę - i to taką złej jakości, i igralibysmy ze śmiercią jak ze starą nianią.
Tak długo jesteśmy zręczni i silni, jak długo mamy ufność w Bogu. W dniu, w którym tracimy tę ufność, popadamy w przygnębienie, nawet jeśli żadne rzeczywiste niebezpieczeństwa nam nie grożą.
A zatem to lęk paraliżuja naszą duszę. Brak ufności każe nam cofać się przed ofiarami, które same w sobie są śmieszne, a otworzyłyby nam brame do nieba i natychmiast zostalibyśmy stokrotnie wynagrodzeni bezcennymi łaskami. Nie ruszamy z miejsca z powodu błahych przeszkód. Dlaczego? Ponieważ wyobrażamy sobie, że mimo wszystko Bóg jest trochę złośliwy, a więc straszny. Sądzę, że Bóg ukazał się nam w postaci małego dziecka właśnie dlatego, żeby nas uleczyć ze starej i poważnej choroby, z obawy, z lęku, z bezwoli, z nieśmiałości wobec Boga i nieufności wobec Jego Opatrzności.
W istocie, co może być mniej groźnego, słodszego, łatwiejszego w kontakcie niż małe dziecko? Dziecka nikt się nie boi, wszyscy zbliżają się do niego śmiało. Popatrzmy na Boga, od którego się odwracamy, ponieważ sądzimy, że zastawi On na nas pułapki lub zażąda rzeczy niemożliwych. Tymczasem On pragnie, byśmy kontemplowali Jego oblicze - takie, jakie On nam je objawił. Czy On naprawdę wygląda na bardzo surowego i okrutnego? Czy powinniśmy się Go obawiać? Zdecydowanie nie. Możemy śmiało zbliżyć się i przemówić do Niego, bez obawy, że wyrządzi nam krzywdę czy nas odepchnie, że powie nam coś złośliwego. Właśnie to małe dziecko zachęca nas, żebyśmy pochylili się nad jego kołyską. Zauważcie, że Bóg nie tylko stał się dzieckiem, ale również otoczył się najłagodniejszymi istotami: starcem, dziewicą, kilkoma pasterzami oraz osłem, wołem, jagniętami. Zbliżmy się tedy do Jezusa bez obawy, z całkowitą ufnością. Przy żłóbku nie ma niczego strasznego.
Bóg stał się dzieckiem, aby nas uzdrowić od niepotrzebnych lęków i napełnić nas ufnoscią, bowiem strach, brak zaufanie i nieśmiałość to stara i poważna choroba człowieka, którą wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu dotknięci. A dzieciństwo Jezusa jest jednocześnie - jak już to powiedzieliśmy - lekiem na te dwie przeciwstawne choroby. Mówiliśmy o pierwszej, powiedzmy kilka słów o drugiej.
Brakuje nam więc ufności do Boga, ale i delikatnosci wobec Niego. Bez wątpienia jesteśmy świadomi tego, że otrzymaliśmy łaskę powołania. W ciągu dnia często czujemy się kierowani przez tę samą łaskę, która przyprowadziła nas do kartuzji, która skłania nas do zrobienia tego lub zaniechania tamtego. Może to być, na przykład, mało przyjemna praca, którą moglibyśmy wykonać i oszczędzić jej współbratu, należne słowo przeprosin lub słowo, którego lepiej nie wypowiadać i dobrze o tym wiemy; może to być gotowość uczynienia gestu posłuszeństwa, wierności lub uśmiech pełen miłości.
Czujemy, że postepując w taki właśnie sposób, spodobalibyśmy się Bogu, pocieszylibyśmy dusze... Ale jesteśmy zbyt tchórzliwi. Mówimy sobie: tym razem to ujdzie. Poprawię się następnym razem... I robimy coś przeciwnego, niż żąda od nas Bóg. Na tym polega ta druga choroba człowieka: jest nią nieczułość, egoizm, brak delikatności wobec Boga.
Wszystkim ludziom brakuje zarazem i ufności, i delikatności. Nigdy nie ufamy całkowicie Bogu, nie troszczymy się wystarczająco o to, by pozostać wienym Jego Miłości nawet w najmniejszych szczegółach. Jednak są dusze, którym brakuje przede wszystki ufności, oraz dusze, którym brakuje przede wszystkim delikatności i męstwa. To dla tych ostatnich Bóg przyjął postać dziecka.